-
-
-
Zapewne żaden z komentujących nigdy nie był w wojsku. Ja byłem, w polskim za PRLu i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie licząc niektórych (bynajmniej nie wszystkich, na które mnie ściągnęli) ćwiczeń poligonowych, o jedzeniu w wojsku można było powiedzieć, że może kojarzyć się ze wszystkim tylko nie ze smakiem. Bywało zdrowe, ale niesmaczne. Bywało i takie, że mięso w magazynie żywnościowym samo się ruszało, ziemniaki były koloru sinego przed i po ugotowaniu, pieczywem można było wbijać gwoździe w ścianę a zieleniny było tyle, że żołnierze dostawali szkorbutu. Zęby ruszały się w dziąsłach we wszystkich kierunkach. I to w czasach pokoju, chociaż był niby stan wojenny. W tym samym czasie z jednostki wojskowej wywożono hodowaną w szklarni sałatę do zieleniaków, trepy wynosiły z jednostki torby pełne ciasta, a dla zawodowych wojskowych, cywilnych pracowników jednostki oraz członków ich rodzin był specjalny sklep na terenie jednostki, gdzie sprzedawano bez kartek po bardzo okazyjnych cenach świeże mięso z uboju z hodowli świń w jednostce. Nawet kopyto takiej świni nigdy nie trafiło do stołówki zwykłych żołnierzy odbywających obowiązkową służbę wojskową, dla nich było tylko obrzydliwie śmierdzące stare mięso. Komuno wróć.
-
Oczywiście to uproszczenie na użytek dzisiejszych oglądaczy programów p. Gessler i innych intelektualistów z "Kuchni pełnej niespodzianek" (czy ktoś z PAństwa pamięta ten program, pierwszorzędnie ośmieszający tendencję, aby z kuchcików czynić "ałtorytety".. Kuchcik ma gotować.)....
Przed nim były liczne osoby, które z jedzenia, biesiadowania, ucztowania uczyniły kunszt.
Panie Piwowarczuku Macieju, warto czasem przeczytac jakąs ksiązke (także na ten temat, o którym sie pisze), a nie tylko kolorowe magazyny... -
-
Aby ocenić zaloguj się lub zarejestrujX
rowno
Oceniono 26 razy 24
Te pytajniki w tekście - nie do zniesienia!