Matti Nykänen, Jens Weissflog, Adam Małysz. Albo inaczej: Nykänen, Małysz, Weissflog. A może tak: Małysz, Nykänen, Weissflog?
Dla jednych skoczkiem wszech czasów na zawsze pozostanie fiński skandalista. Drudzy będą dowodzić, że najwszechstronniejszy był Niemiec. Jeszcze inni za giganta uznają Norwega Birgera Ruuda, przekraczającego ludzką wyobraźnię w latach 30. ubiegłego wieku. Ale wszyscy zgodzą się z jednym - wiek XXI należy do Polaka. Adama Małysza - króla skoczni, który w Kanadzie, w 33. roku życia przeżywa kolejną, trudno policzyć którą już młodość.
Był rok 1995. Na mistrzostwa świata do Thunder Bay zjechali wszyscy najlepsi, z Weissflogiem na czele. Trzy miesiące przed zawodami Małysz skończył 17 lat. W cieniu wielkich mistrzów młokos z Polski wyskakał 10. i 11. miejsce. To były narodziny mistrza. Rok później Adam wygrał swój pierwszy Puchar Świata w Oslo. W latach 90. zwyciężał jeszcze dwa razy (w Sapporo i Hakubie) i kilkakrotnie stawał na pucharowym podium. To było preludium koncertu, jaki Małysz gra nam od początku dekady. Skromny chłopak z Wisły w XXI wiek wskoczył sam. Rywali zostawił lata świetlne za sobą. Kiedy w 2001 roku wygrywał Turniej Czterech Skoczni, drugiego Janne Ahonena wyprzedził o ponad 100 punktów - nikt nigdy nie osiągnął w prestiżowym TCS takiej przewagi!
Dziś można i trzeba zachwycać się talentem Gregora Schlierenzauera, stabilnością Ahonena, odpornością Simona Ammanna, ale żaden z nich nie porywa tłumów z taką łatwością, z jaką robi to Małysz. Geniusz jest tylko jeden. I mieszka w Polsce.
W sobotę w Vancouver było dokładnie tak, jak osiem lat temu w Salt Lake City. 13 lutego Małysz znów zdobył olimpijskie srebro, a na trybunach były Wrocław, Płock i Poznań. Byli Polonusi z całej Ameryki Północnej. - Dla tych ludzi warto się starać - mówił po zawodach wzruszony Adam. Pierwsza seria - 103,5 metra w świetnym stylu i niespodziewanie niskie oceny sędziów. Trzy razy 18,5 punktu za nienaganny lot i dobre lądowanie. Za mało! Niemiec Michael Uhrmann, który wylądował dokładnie w tym samym miejscu, jest wyżej. Co zrobi pięciu rywali startujących po Polaku? Czterej - Austriacy, którzy od grudnia niemal nie schodzą z podium Pucharu Świata - skaczą bliżej. Sił brakuje Wolfgangowi Loitzlowi i Andreasowi Koflerowi, presja zżera Thomasa Morgensterna i Schlierenzauera. Zostaje Ammann. Osiem lat temu na igrzyska przyjechał prosto ze szpitala, w którym dochodził do siebie po upadku w Willingen. Wygrał dwa razy i zniknął na kilka lat. Ale dziś jest liderem Pucharu Świata, faworytem. On wytrzymuje - ląduje na 105. metrze, prowadzi. W finale dokładnie tyle samo skacze Małysz. Wyprzedza Uhrmanna, który ostatecznie wypada poza podium na rzecz atakującego aż z siódmej pozycji Schlierenzauera. - Kamień spadł mi z serca - powie później 20-letni Austriak. - Mi też. Teraz, na dużej skoczni, będzie mi się skakało dużo lżej - twierdzi starszy o 13 lat Małysz. - Zmierzyłem się ze swoją własną historią. To jest magia - cieszy się ten, który w finale poszybował na 108. metr. Małysz: - Ammann jest niesamowicie mocny. Ale powalczę z nim o złoto.
Nawet bez tego upragnionego medalu Polak jest wielki. Największy. Szwajcar, który mistrzem olimpijskim został po raz trzeci, w karierze odniósł 13 zwycięstw w Pucharze Świata, ale nie ma w dorobku żadnej Kryształowej Kuli. Poszczycić się może jeszcze "tylko" złotem, srebrem i brązem mistrzostw świata. Ahonen aż pięć razy wygrywał Turniej Czterech Skoczni, dwa razy sięgał po mistrzostwo świata i Puchar Świata. W trwającej dekadzie wygrał aż 23 konkursy PŚ (łącznie z triumfami z lat 90. ma na koncie 36 zwycięstw) i aż 58 razy meldował się na podium (w sumie w karierze aż 108 razy). Ale nie ma indywidualnego medalu igrzysk olimpijskich (trzy razy był czwarty), bo... nie dał mu go zdobyć Małysz.
Dwa srebra i brąz - to igrzyska. Cztery złota i srebro - to mistrzostwa świata. Cztery Puchary Świata, wygrany Turniej Czterech Skoczni, 35 zwycięstw w Pucharze Świata (w sumie 38), 71 miejsc na podium (w sumie 79) - oto statystyki Małysza z ostatniego dziesięciolecia.
Dziewięciu medali dwóch najważniejszych zawodów w skokach narciarskich nie zdobył nikt. Jeśli w sobotę na dużej skoczni w Whistler Małysz znów stanie na podium, wyprzedzi w tej klasyfikacji równych mu Nykänena i Weissfloga. A ewentualny rekord Polak może jeszcze wyśrubować. Za rok mistrzostwa świata w Oslo, na których wystartuje na pewno. Kto wie, czy nie skusi go jeszcze perspektywa walki na igrzyskach w Soczi, w 2014 roku?
Niemożliwe? Lars Bystoel, Matti Hautamaekki, Roar Ljokelsoey - oto medaliści olimpijskiego konkursu na skoczni normalnej sprzed czterech lat. W sobotę żaden z nich nie pojawił się na starcie. Pierwszy zakończył karierę, dwaj kolejni nie są w olimpijskiej formie. Kiedy oni triumfowali, Małysz stał cierpliwie na mrozie i przez półtorej godziny tłumaczył polskim dziennikarzom, dlaczego jeszcze nie zamierza żegnać się ze sportem. Wtedy, w Turynie, zrozumieli to nieliczni. Dziś wielkość naszego mistrza znów widzą wszyscy.
Dla jednych skoczkiem wszech czasów na zawsze pozostanie fiński skandalista. Drudzy będą dowodzić, że najwszechstronniejszy był Niemiec. Jeszcze inni za giganta uznają Norwega Birgera Ruuda, przekraczającego ludzką wyobraźnię w latach 30. ubiegłego wieku. Ale wszyscy zgodzą się z jednym - wiek XXI należy do Polaka. Adama Małysza - króla skoczni, który w Kanadzie, w 33. roku życia przeżywa kolejną, trudno policzyć którą już młodość.
Był rok 1995. Na mistrzostwa świata do Thunder Bay zjechali wszyscy najlepsi, z Weissflogiem na czele. Trzy miesiące przed zawodami Małysz skończył 17 lat. W cieniu wielkich mistrzów młokos z Polski wyskakał 10. i 11. miejsce. To były narodziny mistrza. Rok później Adam wygrał swój pierwszy Puchar Świata w Oslo. W latach 90. zwyciężał jeszcze dwa razy (w Sapporo i Hakubie) i kilkakrotnie stawał na pucharowym podium. To było preludium koncertu, jaki Małysz gra nam od początku dekady. Skromny chłopak z Wisły w XXI wiek wskoczył sam. Rywali zostawił lata świetlne za sobą. Kiedy w 2001 roku wygrywał Turniej Czterech Skoczni, drugiego Janne Ahonena wyprzedził o ponad 100 punktów - nikt nigdy nie osiągnął w prestiżowym TCS takiej przewagi!
Dziś można i trzeba zachwycać się talentem Gregora Schlierenzauera, stabilnością Ahonena, odpornością Simona Ammanna, ale żaden z nich nie porywa tłumów z taką łatwością, z jaką robi to Małysz. Geniusz jest tylko jeden. I mieszka w Polsce.
W sobotę w Vancouver było dokładnie tak, jak osiem lat temu w Salt Lake City. 13 lutego Małysz znów zdobył olimpijskie srebro, a na trybunach były Wrocław, Płock i Poznań. Byli Polonusi z całej Ameryki Północnej. - Dla tych ludzi warto się starać - mówił po zawodach wzruszony Adam. Pierwsza seria - 103,5 metra w świetnym stylu i niespodziewanie niskie oceny sędziów. Trzy razy 18,5 punktu za nienaganny lot i dobre lądowanie. Za mało! Niemiec Michael Uhrmann, który wylądował dokładnie w tym samym miejscu, jest wyżej. Co zrobi pięciu rywali startujących po Polaku? Czterej - Austriacy, którzy od grudnia niemal nie schodzą z podium Pucharu Świata - skaczą bliżej. Sił brakuje Wolfgangowi Loitzlowi i Andreasowi Koflerowi, presja zżera Thomasa Morgensterna i Schlierenzauera. Zostaje Ammann. Osiem lat temu na igrzyska przyjechał prosto ze szpitala, w którym dochodził do siebie po upadku w Willingen. Wygrał dwa razy i zniknął na kilka lat. Ale dziś jest liderem Pucharu Świata, faworytem. On wytrzymuje - ląduje na 105. metrze, prowadzi. W finale dokładnie tyle samo skacze Małysz. Wyprzedza Uhrmanna, który ostatecznie wypada poza podium na rzecz atakującego aż z siódmej pozycji Schlierenzauera. - Kamień spadł mi z serca - powie później 20-letni Austriak. - Mi też. Teraz, na dużej skoczni, będzie mi się skakało dużo lżej - twierdzi starszy o 13 lat Małysz. - Zmierzyłem się ze swoją własną historią. To jest magia - cieszy się ten, który w finale poszybował na 108. metr. Małysz: - Ammann jest niesamowicie mocny. Ale powalczę z nim o złoto.
Nawet bez tego upragnionego medalu Polak jest wielki. Największy. Szwajcar, który mistrzem olimpijskim został po raz trzeci, w karierze odniósł 13 zwycięstw w Pucharze Świata, ale nie ma w dorobku żadnej Kryształowej Kuli. Poszczycić się może jeszcze "tylko" złotem, srebrem i brązem mistrzostw świata. Ahonen aż pięć razy wygrywał Turniej Czterech Skoczni, dwa razy sięgał po mistrzostwo świata i Puchar Świata. W trwającej dekadzie wygrał aż 23 konkursy PŚ (łącznie z triumfami z lat 90. ma na koncie 36 zwycięstw) i aż 58 razy meldował się na podium (w sumie w karierze aż 108 razy). Ale nie ma indywidualnego medalu igrzysk olimpijskich (trzy razy był czwarty), bo... nie dał mu go zdobyć Małysz.
Dwa srebra i brąz - to igrzyska. Cztery złota i srebro - to mistrzostwa świata. Cztery Puchary Świata, wygrany Turniej Czterech Skoczni, 35 zwycięstw w Pucharze Świata (w sumie 38), 71 miejsc na podium (w sumie 79) - oto statystyki Małysza z ostatniego dziesięciolecia.
Dziewięciu medali dwóch najważniejszych zawodów w skokach narciarskich nie zdobył nikt. Jeśli w sobotę na dużej skoczni w Whistler Małysz znów stanie na podium, wyprzedzi w tej klasyfikacji równych mu Nykänena i Weissfloga. A ewentualny rekord Polak może jeszcze wyśrubować. Za rok mistrzostwa świata w Oslo, na których wystartuje na pewno. Kto wie, czy nie skusi go jeszcze perspektywa walki na igrzyskach w Soczi, w 2014 roku?
Niemożliwe? Lars Bystoel, Matti Hautamaekki, Roar Ljokelsoey - oto medaliści olimpijskiego konkursu na skoczni normalnej sprzed czterech lat. W sobotę żaden z nich nie pojawił się na starcie. Pierwszy zakończył karierę, dwaj kolejni nie są w olimpijskiej formie. Kiedy oni triumfowali, Małysz stał cierpliwie na mrozie i przez półtorej godziny tłumaczył polskim dziennikarzom, dlaczego jeszcze nie zamierza żegnać się ze sportem. Wtedy, w Turynie, zrozumieli to nieliczni. Dziś wielkość naszego mistrza znów widzą wszyscy.