Ja swoje prawko straciłem po trzecim wykroczeniu! Uzbierałem aż 30 punktów. A dokument traci się już po 24. 1. Najpierw było parkowanie w strefie ograniczonego ruchu w Krakowie (5 pkt). 2. Potem przekroczenie prędkości 70/50 na ul. Wolskiej w Warszawie (7 pkt). 3. Wreszcie trzeci przypadek, po którym zostałem skierowany na powtórny egzamin - przekroczenie prędkości 135/90, wyprzedzanie na zakazie, w dodatku związane z przekroczeniem linii ciągłej (potraktowano to jako ciąg wykroczeń; uwaga: 18 pkt!). Ostatni mandat mnie przeraził. Co robić? Pierwsza myśl - iść na szkolenie w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego. Taki kurs pozwala odjąć ze swojego "rachunku" aż 6 punktów karnych. I tu pierwsza dobra rada: pamiętaj, ile punktów dostałeś i w którym miesiącu. Zostają one bowiem odliczone po 12 miesiącach. Jeśli więc złapałeś mandat i 6 pkt w kwietniu 2008 r. i zgłosisz się na kurs w marcu 2009 r., to z twojego konta zniknie 6 pkt. Ale jeśli wstrzymasz się z dokształcaniem do kwietnia, to masz szansę zlikwidować aż 12 pkt karnych! Przyjechałem do WORD w Warszawie - smutnego, odrapanego (choć w remoncie), ogromnego gmachu przy ul. Odlewniczej. W środku niezliczone pokoje i urzędnicy, którzy decydują o losie ludzi, dopuszczając ich do uprzywilejowanej kasty Uprawnionych do Prowadzenia Pojazdów. Szkolenie dla osób naruszających przepisy ruchu drogowego to kilkugodzinne spotkanie z policjantem z drogówki oraz psychologiem. Oprócz nudnawego wykładu jest marchewka - prezentacja multimedialna złożona z najlepszych spotów reklamowych z całego świata, stanowiących fragmenty kampanii społecznych dla poprawy bezpieczeństwa na drodze. Jest też kij - zdjęcia z wypadków. Straszne zdjęcia. Nikt, kto ma choćby odrobinę wrażliwości i empatii, nie wyjdzie stamtąd niewzruszony. Poćwiartowane ciała, rozpłatane głowy, tony zgniecionej stali. Po tych kilku godzinach żaden z nas nie zastanawiał się już, czy aby nie nazbyt surowo został ukarany. Przygnębiające i działające na wyobraźnię doświadczenie. Po kursie jeszcze przez wiele, wiele dni te obrazy pozostały mi w pamięci. |
|
Za psychologa jak za zboże
Niestety, okazało się, że punktów uzbierałem tyle, że nawet po skasowaniu sześciu z nich przekraczałem limit. Nie minęło więcej niż trzy tygodnie, kiedy otrzymałem pismo, że "w związku z przekroczeniem liczby punktów karnych zostaję skierowany na ponowny egzamin sprawdzający moje umiejętności". Cholera, dwie i pół stówy, które poszło na szkolenie, zdało się psu na budę. Nie ma co, trzeba działać - pomyślałem i zabrałem się do odzyskiwania prawka.
Ze skierowania dowiedziałem się, że te same procedury obowiązują w przypadku odebrania prawa jazdy za alkohol lub inny podobnie działający środek i za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Pięknie, trzy razy człowiek mandat dostanie i już może przybijać piątkę z zabójcami i pijakami za kółkiem!
Najpierw badanie w pracowni psychologicznej, które miało na celu sprawdzenie zdolności kojarzenia, podzielności uwagi, oceny odległości czy podejmowania szybkich decyzji w stresujących warunkach, plus proste psychotesty. Udało mi się to zaliczyć w miarę szybko i bezproblemowo. Ale kolejne trzy stówki poszły się gwizdać!
Potem musiałem zdeponować w wydziale komunikacji dokument prawa jazdy, aby dostać skierowanie na egzamin teoretyczny i praktyczny. Na razie jeszcze nie jest tragicznie - przez najbliższych 30 dni nie tracę uprawnień, a jedynie sam dokument. Ponoć w innych regionach kraju nie trzeba nawet oddawać papierów. Ale też tylko tyle czasu mamy na podejście do egzaminów teoretycznego i praktycznego. Po obdzwonieniu wszystkich WORD-ów w stolicy uświadomiłem sobie, że jest to niewykonalne. - Co najmniej osiem tygodni oczekiwania na teorię i potem jeszcze cztery na praktykę - słyszałem wszędzie. Zdecydowanie za dużo, zwłaszcza jeżeli we krwi masz więcej oktanów niż czerwonych krwinek!
Włocławskie fiasko I kolejne telefony. Wreszcie jest! Ośrodek we Włocławku, oddalony o ponad 150 km od Warszawy. Trzeba szybko organizować wyjazd w celu złożenia dokumentów. O żadnym zapisie przez telefon lub internet nie ma mowy, tylko osobista wizyta z dowodem i skierowaniem w kieszeni. Udało się - miła pani w okienku wyszperała ekspresowy termin za dwa i pół tygodnia, jazda i testy tego samego dnia. Super! Po powrocie z Włocławka pożyczam komputerową wersję testów i nie rozstaję się z nimi aż do dnia sprawdzianu. Jeżeli wydaje ci się, że zdasz teorię i praktykę z biegu, to grubo się mylisz. Proponuję poświęcić trochę czasu na jedno i drugie. W końcu nadszedł wielki dzień, dzień pojedynku z groźnymi egzaminatorami. Nie mam się czego obawiać - pomyślałem przed egzaminem. Tuż przed zaliczyłem jeszcze dwie godziny jazdy doszkalającej (z własnej woli, dzięki temu bowiem mogłem się zorientować, jak wyglądają współcześnie egzaminy praktyczne; koszt - 100 zł) i dziarsko ruszyłem w tłum nerwowo przebierających nogami kandydatów na kierowców. |
|
Wielki dzień okazał się dniem mojej małej klęski. Testy, zaliczone bezbłędnie, poszły szybko i sprawnie. Jazda też, tak mi się w każdym razie wydawało aż do końca egzaminu. A potem starszy pan z kamienną twarzą, bez słowa, podał mi świstek, na którym opisał, dlaczego dostałem negatywny ocenę.
Przeczytawszy, zbaraniałem. Okazało się, że egzaminator dwukrotnie zaliczył mi ten sam, głupi błąd. Jechaliśmy jednokierunkowymi, wąskimi i spokojnymi uliczkami, gdzie po obu stronach wzdłuż krawężnika parkowały samochody. Po dojechaniu do końca uliczek skręcałem w lewo. Normalnie, jak każdy - ze środka jezdni. Normalnie? Nic bardziej błędnego. Na ulicy jednokierunkowej, skręcając w lewo, należy bowiem jechać jak najbliżej lewej krawędzi. Dwie pierdoły i zostałem zdyskwalifikowany. Poszło kolejne 134 zł (nie licząc dojazdów).
Łódzki sukces Po powrocie do stolicy czekam na następne pismo, informujące mnie o postępowaniu karnym odbierającym mi uprawnienia. Sprawa staje się poważna, bo teraz już naprawdę nie mogę jeździć autem. Z pisma dowiaduję się, że w związku z tym muszę podejść do obu egzaminów ponownie. I znów obdzwaniam wszystkie WORD-y w promieniu 200 km od Warszawy. Cud! Pani z ośrodka łódzkiego między wierszami nadmienia o możliwości zdawania w trybie ekspresowym! Jak się później okazało, to jedyny ośrodek w kraju dający taką możliwość. Już dzień później, pełen wiary we własne szczęście, stawiłem się w Łodzi przy ulicy - nomen omen - Smutnej. Była godz. 6.30, a ja miałem już piętnasty numerek. |
![]() |
Pula szczęściarzy zdających piorunem, tego samego dnia, miała liczyć 30 osób. Wysiłek wstawania o świcie nie poszedł na marne - teorię zaliczyłem jeszcze przed południem. Trzy dni później wyznaczono mi egzamin z jazdy. Czyli można, ale dlaczego tylko w jednym ośrodku w Polsce?
Praktyka wypadła w pierwszą sobotę listopada - piękna, choć mroźna pogoda i bardzo mały ruch.
Zdaję jazdę, co - uwierzcie - ucieszyło mnie, jakbym pierwszy raz dostał prawo jazdy! Biorąc pod uwagę moje wcześniejsze perypetie oraz statystykę "zdawalności" na poziome poniżej 30 proc., to nie była kaszka z mlekiem. Moja przygoda z odzyskaniem uprawnień nareszcie dobiegła końca, pozostał jeszcze tylko niecały tydzień oczekiwania na przesłanie pocztą wyników do wydziału komunikacji i dokument trafił na swoje miejsce. A prawo jazdy do mojego portfela.
Lepiej szaleć na torze
Nie życzę nikomu utraty prawa jazdy. To przygoda, która w moim przypadku oznaczała prawie trzy miesiące walki z biurokratyczną machiną. To nie tylko podejście do egzaminów. To walka, załatwianie, telefony i niezliczona ilość papierków. I - było nie było - 918 zł w błoto, nie licząc dojazdów do Włocławka i Łodzi. Skutek? Ja już naprawdę wiem, że nie warto łamać przepisów, nawet kiedy wydają się absurdalne i kiedy łamią je wszyscy pozostali kierowcy: np. ograniczenie do 50 km/h na luźnej trzypasmówce, gdzie wszyscy grzeją powyżej 80 km/h. Tym bardziej że niedługo zamiast 300 fotoradarów ma ich być w kraju 1200. Po prostu nie warto. Jeśli - tak jak ja - masz ciągoty do szybkich samochodów, zdecydowanie lepiej wydaj kasę na zajęcia lub szkolenia kierowców na zamkniętych, przygotowanych torach. |
|
Rekordzista
Myślisz, że mój mandat za 18 pkt to jakieś wielkie piractwo drogowe? W Nowy Rok policjanci w Drezdenku w województwie lubuskim zatrzymali kierowcę rekordzistę. Samochód jechał na światłach przeciwmgielnych i gliniarze chcieli mu po prostu na to zwrócić uwagę. 34-letni mieszkaniec Drezdenka zaczął uciekać i łamać przepis za przepisem. Jak podaje "Gazeta Lubuska", facet przekraczał prędkość, nie przestrzegał zakazu wjazdu, wyprzedzał na zakazie, podwójnej linii ciągłej i zakrętach, wjechał na skrzyżowaniu pod prąd, spychał innych kierowców z drogi i przejeżdżał na czerwonym świetle. Wreszcie, kiedy został zatrzymany, okazało się, że ma prawie promil alkoholu we krwi i jechał bez prawa jazdy! Policjanci naliczyli mu 76 punktów.
Jak to się stało (w skrócie)
![]() |
|
|||||||||
![]() |
|
|||||||||
![]() |
|
Zobacz też na Logo24:
Ostra jazda czyli Orliński na kursie | |
Antyradary i inne rady | |
ANTYRADAR kontra fotoradar - test |
Tekst: Wojtek Adamczyk
Zdjęcia: Krzysztof Miller, Jerzy Gumowski, Shutterstock